niedziela, 26 czerwca 2016

O szczęściu, czyli jak to robi Młodszy

Nad tym, czym jest szczęście i jak je znaleźć, łamali sobie głowy najtężsi filozofowie.
Żaden nie odkrył jednak uniwersalnej, sprawdzającej się zawsze i każdemu, recepty.

Być może dlatego, że filozofem zostaje się dopiero w dorosłym wieku. A wtedy najczęściej zapomina się o tym, o czym wiedzą (prawie) wszystkie dzieci.

Że szczęście to nie jest coś wielkiego. Bo szczęście dzieje się tu i teraz. Trzeba się tylko uważnie rozglądać.
I patrzeć pod nogi.

Dziś Młodszy przybiegł do domu cały zdyszany, rumiany i roześmiany.
Mamo, mamo!” – krzyczał już od progu – „Nie uwierzysz jaki mam dzisiaj szczęśliwy dzień! Znalazłem 10 groszy, pięć razy trafiłem do kosza i znalazłem zdechłego kreta!

niedziela, 19 czerwca 2016

"Przekrój" nr 1106/1966, czyli 50 lat temu (odc. 10)

Ponieważ szanse na to, że w najbliższym czasie napiszę post o książkach są nikłe, daję znak życia samograjem w postaci „Przekrojowych” wspomnień sprzed 60 lat.

Na pierwszej stronie numeru datowanego na 19 czerwca 1966 roku – cztery mało znane (w każdym razie mi) wiersze Jana Brzechwy – „Bratowa”, „Słowa czterokrotne”, „Dziecko” i „W dobie choroby”. Wszystkie tak samo smutne, sprawiające wrażenie pożegnalnych - zwłaszcza ostatni kończący się strofą:

„Słowa te piszę na pożegnanie
W dobie choroby:
Jeśli z mych wierszy choć coś zostanie –
Nie noś żałoby.”

Autor tych słów zmarł ledwie dwa tygodnie później – 2 lipca 1966r.

W rubryce „Demokratyczny savoir vivre w odcinkach” Jana Kamyczka wpis ku przestrodze. Pisze „Wierna czytelniczka”:
Na przystanku autobusowym doszli do mnie znajomi i serdecznie zapraszali na oględziny ich nowego mieszkania. Ponieważ do autobusu miałam godzinę czasu, zgodziłam się, zaznaczając że tylko na pięć minut i że nie będę zdejmować płaszcza. Oni siłą zatrzymali mnie na herbatę, pan domu przemocą ściągnął ze mnie płaszcz, ja czułam się fatalnie w przyniszczonej sukni, na którą pani domu spoglądała krytycznym okiem. Rozmowa słabo się kleiła. Podziwiałam mieszkanie, myśląc stale by jak najszybciej wyrwać się. (…) Po kilku dniach dowiedziałam się, że pani domu mocno mnie obmówiła, (…) że przyszłam na wizytę w starej sukni, miałam niemodny płaszczyk wytarty i spełznięty i że w ogóle szkoda, że mam średnie wykształcenie skoro nie umiem się ubrać. Zaznaczam, że ona ma wyższe. Jestem rozżalona, mam zamiar tę znajomość zlikwidować.

Jeśli ktoś chciałby dowiedzieć się, jakiej porady udzielił w tym przypadku Kamyczek, chętnie uzupełnię posta (być może uda się też samodzielnie odczytać jej treść po powiększeniu zamieszczonego obok zdjęcia). Na razie jednak nie mogę – robię szybki przegląd znajomych pod kątem ich wykształcenia. Sprawdzam także, rzecz jasna, garderobę, czy nie jest aby nadmiernie spełznięta.

Skoro jesteśmy zaś przy odzieży, coś w sam raz na czasie, także dla mnie, która nie dalej niż wczoraj wreszcie nabyłam nadający się do użytkowania kostium kąpielowy.
Nie wiem czy to dobrze, czy niedobrze, lecz mój kostium fasonem nie przypomina tych sprzed 50 lat. Dostrzegłam jednak wzmiankę o tym, iż modny w 1966 roku fason bikini, w którym stanik składa się z „dwóch szpiczastych trójkątów, każdy zwykle z jedną tylko pionową zaszewką od dołu (…), jest to fason łatwy do wykonania nawet przez amatorkę, ale niespecjalnie pomaga figurze”.
Mając wybór: pomóc figurze czy raczej wręcz przeciwnie, zdecydowanie wybieram tę pierwszą opcję. Inspirując się modą sprzed pół wieku, rozważam jednak zakup takiego oto „modnego daszka osłaniającego twarz”.

W tym numerze „Przekroju” modzie poświęcony jest także felieton sióstr Rojek. Długi, dlatego zamieszczam tylko najbardziej frapujące fragmenty, licząc że po pięćdziesięciu latach wywołają żywą reakcję PT Czytelników.

Trzeba wiedzieć co jest modne, interesować się modą, ale czy trzeba to co modne od razu wszystko na siebie nałożyć? Szczególnie gdy się jest kobietą pracującą. Kobieta pracująca mało przebywa w domu, a cały dzień spędza wśród obcych ludzi i jej ubiór określa jej osobowość! Jeżeli na przykład modne są długie, grube swetry, to chodzenie w krótkim cienkim od razu dodaje dziesięć lat.
(…) W modzie trzeba wybierać tak zwaną bazę. To co w niej zasadnicze i tego się trzymać. Na przykład od lat niemodne są naszyjniki, broszki, w ogóle przypinane sztuczne świecidełka, jak też i apaszki. Może znowu kiedyś wrócą z wielkim hałasem, ale na razie powinno się je schować do najgłębszej szafy, do najbardziej zabałaganionej szuflady.
(…) Moda obecna nadaje się dla każdej kobiety, niezależnie od wieku, pod warunkiem, że nie jest tłusta. Dla tłustych kobiet nie ma żadnej mody.
Jeżeli zdecydowały się na to, żeby być tłuste, to muszą ponieść szereg konsekwencji które z tego wynikają. Muszą zrezygnować z kokieterii odzieżowej, ubierać się w ciemne rzeczy, zakrywające to co sobie zapuściły. Muszą się okrywać a nie ubierać. Ale za to muszą być piekielnie inteligentne, sympatyczne, uczynne, radosne, przydatne, nieludzko czyste, wypielęgnowane i pachnące i też przejdą.

W takich chwilach żałuję, że obecna poprawność uniemożliwia zamieszczanie we współczesnych czasopismach tego rodzaju tekstów. 50 lat temu było może (pozornie) dyskryminująco (kto ma poczucie humoru, zrozumie; kto nie ma, ten ma problem), za to kulturalnie i sympatycznie. Dziś jest (pozornie) w pełni poprawnie, za to pogarda i nienawiść do innych wyzierają z każdego kąta.
Twórcy wehikułów czasu pilnie poszukiwani!